poniedziałek, 21 lipca 2014

Od Marie

Obudziłam się i rozciągnęłam leniwie w łóżku. Spojrzałam za okno, było dość jasno, z pewnością około dziesiątej. Zdziwiona, że mama oraz rodzeństwo dali mi tak długo spać podniosłam się i wsunęłam nogi w miękkie, szkarłatne kapcie. Usiadłam na łóżku i ziewnęłam, rozklejając zaspane oczy. Zeszłam po schodach do kuchni, dobiegł do mnie miły zapach śniadania, mama smażyła naleśniki. Westchnęłam głęboko.
- Jakieś święto? - zapytałam. - Nigdy nie spałam dłużej niż do 9 - posłałam wymowne spojrzenie ku mojemu siedmioletniemu rodzeństwu.
- Idź popatrz na komodę w przedpokoju - odparła wesoło mama, nie podnosząc wzroku z nad patelni. No to poszłam, obok mojej bluzy, niedbale rzuconej na półkę leżała żółtawa koperta, wyraźnie zaadresowana moim imieniem i nazwiskiem. Otworzyłam lekko usta ze zdziwienia, do teraz dostawałam tylko kartki z wakacji od przyjaciółek. Nagle podskoczyłam w miejscu, uświadamiając sobie co to za list. Odwróciłam go, na drugiej stronie widniał herb z wymalowanym lwem, wężem, borsukiem i orłem, podbity czerwoną pieczęcią. Zapiszczałam z emocji. Powstrzymując się wróciłam do kuchni i usiadłam na krześle, z namaszczeniem otwierając list.

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
Dyrektor: ALBUS DUMBLEDORE
(Order Merlina Pierwszej Klasy, Wielki Czar., Gł. Mag,
Najwyższa Szycha, Międzynarodowa Konfed. Czarodziejów)

Szanowna Pani Gredrick,
Mamy przyjemnośœć poinformowania Panią, że została Pani przyjęta do szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia.
Rok szkolny rozpoczyna się 1 wrześœnia. Oczekujemy pani sowy nie późŸniej niż 31 lipca.
Z wyrazami szacunku,

Minewra McGonagall,
zastępca dyrektora

Przeczytałam całość kilka razy, oczywiście wiedziałam, że jestem czarodziejką, ale emocje związane z pocztą sprawiły, że zupełnie o tym zapomniałam. Po piętnastu minutach wyciągam osobną kartkę, na której wypisane jest wyposażenie i studiuję go równie długo co list.

- Heath! Nie! Nie kupię ci miotły! - syknęła mama odciągając przyklejonego do szyby brata.
- Ale mamooo! - wymamrotał Amar. - O, lody!
- Amar - westchnęłam i wzięłam go za rękę.
- Kochanie - zwróciła się do mnie mama - widzisz, że z nimi nigdzie nie warto iść, a zwłaszcza na zakupy, masz tę kartkę, prawda?
- Oczywiście - przytaknęłam.
- Załatwisz sobie te zakupy sama? Jakbyś nie wiedziała gdzie coś jest, to przyjdź, zapytaj, będę z chłopcami w tej kawiarence - wskazała na żółty budyneczek. Pokiwałam głową, mama dała mi pieniądze, a ja odeszłam wzdłuż rzędu sklepów. Zerknęłam na papier, jako pierwszy zapisany był mundurek. Westchnęłam, ale weszłam do sklepu. Na stołkach siedziało dwóch chłopców, chyba byli starsi ode mnie.
- Do Hogwartu? Pierwszy rok? - uśmiechnęła się madame Malkin.
- Mhm - pokiwałam energicznie głową.
- Poczekaj tutaj chwilę, kochana - zagruchała i przyszła po chwili, by dopasować mi szaty. Po kilkunastu minutach byłam zaopatrzona w ubrania, książki i kilka innych rzeczy, takich jak kociołek, teleskop. Zmachana odniosłam to do kafejki.
- Nie dam rady wszystkiego dźwigać mamo, muszę jeszcze kupić różdżkę - wydyszałam.
- Oczywiście, nic się nie stało, jak już wszystko załatwisz to przyjdź tutaj, zjesz sobie coś.
- Ehe - szczerze mówiąc byłam wszystkim tak podniecona, że zupełnie nie zgłodniałam.
Różdżka! Wręcz podskakując poszłam do Ollivandera. Już byłam blisko, gdy nagle coś we mnie uderzyło. Krzyknęłam i upadłam na drogę.
- Oj... Ojejku! Przepraszam! - usłyszałam po chwili cienki głos. Spojrzałam w górę, była to blada, ruda dziewczyna, mojego wzrostu i najwidoczniej wieku, wyciągnęła do mnie rękę. Chwyciłam ją lekko i podniosłam się, otrzepując spodnie z kurzu, a z otartej dłoni wyciągając grudki żwiru.
- Przepraszam - powtórzyła. Automatycznie się uśmiechnęłam.
- Nic się przecież nie stało, jestem Marie.
- Alyss, jesteś tutaj sama?
- Nie, mama z braćmi są w kawiarni... A ty?
- Coś ty... Mama kupuje mi szaty.
- Masz już swoją różdżkę? - spytałam ciekawie.
- Nie, właśnie chciałam kupić, chyba tak jak ty - odparła domyślnie. Złapałam ją za nadgarstek i weszłyśmy do sklepu.
- Dzień dobry! - zawołałam dwa tony ciszej niż zazwyczaj.
Pan Ollivander wyłonił się po krótkiej chwili zza szafki.
- Dzień dobry - odparł cicho. - Pierwsza klasa, jak mniemam.
- Tak - odpowiedziała mu Alyss.
- No to która chce pierwsza...? - nagle utkwił we mnie spojrzenie swoich bladoszarych świdrujących oczu. - Ja cię skądś poznaję. - Stwierdził. Byłam tu pierwszy raz w życiu. Pan Ollivander zmarszczył brwi jakby sobie coś przypominał.
- Barry Gredrick. 12 cali, jesion, włos jednorożca - stwierdził. - Twój ojciec, tak?
- Tak...? - ni to powiedziałam, ni to zapytałam.
- Och, bez nerwów Marie, przychodził do mnie często na herbatkę - zaśmiał się. Wbiłam zdumione spojrzenie w Alyss. Dziewczyna niezauważalnie wzruszyła ramionami.
- No to poszukamy dla was różdżek.
Po chwili zostałyśmy od stóp do głów zmierzone przez magiczne taśmy.
- Ta... Spróbuj tą, Marie. Jesteś leworęczna, tak? 12 cali, dąb, włos z ogona wili. - Machnęłam różdżką. - Nie, nie, nie... Może ta? Nie. - Chwilę to trwało.
- Tak. Myślę, że ta... Hm... 14 cali, świerk, szpon hipogryfa.
- Dość duża - powiedziałam.
- Często tak jest, że duże różdżki wybierają niewysokich czarodziei.
Wzięłam ją do ręki, od razu poczułam przyjemne, ciepłe mrowienie. Machnęłam nią, a na szybie zatańczyły mieniące się srebrem i złotem ogniki. Uśmiechnęłam się szeroko. Pan Ollivander zapakował różdżkę w pudełko, po czym mi ją wręczył. Zapłaciłam za nią 7 galeonów, po czym stanęłam za Alyss.

<A jak tam z twoją różdżką, Alyss?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz