Z pewnością nie zdziwilibyście się, gdyby o 8 rano obudziło was
pohukiwanie własnej sowy. Ja mimo wszystko byłam zaniepokojona. Dalia,
owszem, huczała od czasu do czasu, ale zawsze było to po moim
przebudzeniu. Otworzyłam zaspane oczy i spojrzałam na sowę. Patrzyła w
stronę okna, za ktorym był utkwiony jakiś list.
- Czyżby to do mnie? - zapytałam w myślach samą siebie.
Uchyliłam lekko skrzypiące okno i sięgnęłam po białą kopertę. Obracałam
ją chwilę w palcach i na odwrocie zauważyłam czerwoną pieczęć.
Wiedziałam, co to dla mnie oznacza. W moim domu mówiło się o tym od
urodzenia, mimo to nie mogłam w to uwierzyć. Dostałam list z Hogwartu!
Szybko odpieczętowałam kopertę i odczytałam to, co było napisane na
papeterii. Miałam rację.
- Wygląda na to, że wybieramy się do Hogwartu! - wykrzyknęłam uradowana do ukochanej sowy.
Dalia chyba rownież była ucieszona, bo radośnie zapiszczała. Po chwili do pokoju wbiegła mama.
- Co się stało Alaine? Czemu tak krzyczysz?
- Mamo, dostałam list z Hogwartu! - wykrzyknęłam ponownie i podałam jej kopertę.
Ona uważnie przeczytała list, po czym dodała:
- Ubierz się szybko. Zaraz idę do pracy, ale może zdążę podrzucić Cię jeszcze na pokątną.
Potem wyszła do kuchni, a ja czym prędzej dopadłam do szafy. Założyłam
kremową bluzkę, krótkie, dżinsowe spodenki i związałam włosy w warkocz.
Zdążyłam jeszcze uśmiechnąć się do Dali i zjeść jabłko, zanim wróciła
mama. Podeszłyśmy do kominka, złapałyśmy za proszek fiu i już byłyśmy na
ulicy Pokątnej.
- Zostawiam Cię tutaj. Tu masz listę zakupów. Radzę najpierw wybrać się
po różdżkę. Kiedy skończysz zakupy, poczekaj u Olivandera. Odbiorę Cię
stamtąd po pracy. Dobrej zabawy! - powiedziała i już jej nie było.
Po raz kolejny zostawili mnie samą. Ojciec od wczesnego ranka siedzi w
ministerstwie, ale może to i dobrze. Z pewnością wysłuchałabym długiego
monologu na temat moich przodków, którzy jeden po drugim trafiali do
Slytherinu. Dobrze, że jeszcze nic nie wie o liście. Szłam szybko w
stronę sklepu z różdżkami Olivandera. Odwróciłam się tylko na chwilę, na
jedną, krótką sekundę i wtem poczułam uderzenie. Stałam twardo na ziemi
i nie przewróciłam się, ale dziewczyna na którą wpadłam, tak.
- O jejku! Tak strasznie Cię przepraszam - powiedziałam speszona i podałam jej rękę. Ona jednak jej nie przyjęła.
- Dzięki, sama potrafię wstać - odrzekła.
- Twoja koszula jest cała... - nie pozwoliła mi dokończyć.
- Tak, jest cała brudna. Zwróć uwagę na fakt, że jest całkiem nowa, a tego - tu wskazała na koszulkę - nie wypierzesz w pralce.
Stałam jak słup soli. W głowie miałam kompletny mętlik. Nagle wpadłam na genialny pomysł.
- Może w pralce to nie zniknie, ale przy pomocy zaklęcia, tak! - powiedziałam stanowczo.
- Co proszę? - zapytała zdziwiona.
- Chodź ze mną! - odrzekłam i wciągnęłam ją prosto do sklepu Olivandera.
- O, witaj Alaine! Co Cię tu sprowadza? - odrzekł siwy mężczyzna.
- Dzień dobry! Widzisz Olivanderze, mamy tu mały problem - rzekłam, po czym wskazałam na koszulkę dziewczyny.
On od razu zrozumiał, o co proszę. Uniósł różdżkę do góry, po czym
wymamrotał po cichu zaklęcie. Plama na koszuli zniknęła w mgnieniu oka.
- Mam nadzieję, że teraz wybaczysz mi moje potknięcie.
Blondynka przez chwilę patrzyła to na mnie, to na swoją koszulkę i po chwili uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie będę ukrywać, że przez chwilę miałam ochotę Cię udusić... yyy...
Właściwie jak ci na imię? - zapytała już spokojniejszym głosem.
- Gdybyś to zrobiła, to paradowałabyś po Pokątnej w czarnej koszuli. A na imię mi Alaine - dodałam z uśmiechem.
- Jestem Piper.
- A więc Piper, widzę, że masz już swoją różdżkę, ale ja jeszcze nie.
Tak więc decyzja należy do Ciebie, zostajesz ze mną, czy każda idzie w
swoją stronę?
<Jaka decyzja Piper?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz