Effy siedząca obok mnie ziewnęła przeciągle. Obie nigdy nie lubiałyśmy rzadkich podróży do Londynu. Uważamy Aberdeen za ciekawsze miejsce.
- Lucy, twoja bransoletka leży na ziemi, chyba nie chcesz zostawić jej na lotnisku, co? - uśmiechnęła się mama.
Podniosłam ją i włożyłam do kieszeni dżinsów. Mama wyszła na ulicę i złapała taksówkę. Na szczęście znała mugolskie obyczaje.
- Nie lepiej było użyć proszku Fiuu? - westchnęłam, kiedy podawała taksówkarzowi banknoty. Uwielbiała szastać mugolskimi pieniędzmi.
Po godzinie jazdy dotarłyśmy do jakiegoś baru. Zza lady uśmiechał się bezzębny barman. Matka stuknęła różdżką w jedną z cegieł i otworzyła przejście na Pokątną. Wmieszaliśmy się w tłum uczniów kupujących różne rzeczy.
- Chodźmy najpierw po różdżki! - krzyknęła podekscytowany Efira.
Olivander dopasował najpierw różdżkę dla mnie. Pasowała pierwsza z brzegu, ale moja siostra miała spore problemy. Najpierw roztrzaskał a pudełko, a potem krzesło.
- Ale z ciebie niezdara! - skomentowałam.
- Cicho! - krzyknęła mama.
Nagle z piątej próbowanej przez Effy różdżki, wyleciały kolorowe iskry. Sprzedawca różdżek wydawał się nieco zaniepokojony.
- 12 cali, głóg, włos z ogona testrala. To różdżka o silnej mocy czarnomagicznej. Uważaj, co nią robisz, młoda damo - ostrzegł ją.
Wzruszyła ramionami i zapakowała ją do pudełka. Dlaczego nie ja dostałam takiej świetnej różdżki?!
Mama poszła do Esów i Floresów po książki dla nas, a my udałyśmy się do madame Malkin po szaty. Już pakowałyśmy je do toreb i wychodziłyśmy, kiedy wpadłam na chłopaka, chyba również z pierwszego roku. Miał ciemne, kręcone włosy i piegi.
- Uważaj jak chodzisz! - zdenerwowałam się.
<Quentin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz