Ulice Londynu są zawsze pełne. Nie było chyba takiego dnia, kiedy można było spokojnie przejechać bez żadnych korków. Nie obeszło to także dzisiejszego południa. Chyba już z 10 minut ruch na drodze stoi, a ja siedzę na tylnym siedzeniu samochodu, przebierając palcami z nudów. Sięgnęłam do torby obok mnie. Nie była duża, idealna dla jedenastolatki. Było w niej kilka pustych opakowań po gumie do żucia, trochę cukierków toffi od babci, portfel z pieniędzmi, plastikowa butelka z sokiem i to czego szukałam - słuchawki. Podłączyłam je do telefonu, włączyłam ulubiony utwór, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w rytm piosenki. Trochę czasu zleciało, zanim zaparkowaliśmy w odpowiednim miejscu. Z przodu samochodu dobiegł do mnie głos mamy, ledwie słyszalny przez śpiew i odgłosy dochodzące ze słuchawek.
- Bella, jak nazywało się to miejsce, gdzie można przejść na ulicę Pokrętną?
- Dziurawy Kocioł. I to nie jest ulica Pokrętna, tylko Pokątna - powiedziałam sennym głosem.
- Ach, tak. Pokrętna... Pokątna... Co za różnica... - wymruczała tak, że prawie tego nie usłyszałam.
Rodzice wysiedli z samochodu. Musieli na mnie poczekać, bo ociągałam się z wyłączeniem piosenki. Gdy tata zamknął samochód na kluczyk udaliśmy w nieznaną mi część Londynu. Gdzieś tu znajdował się pub o nazwie Dziurawy Kocioł. Rozglądałam się uważnie, ale moje poszukiwania spełzły na niczym. A gdyby tak popytać przechodniów... Nagle parę metrów nade mną dostrzegłam tabliczkę z napisem: Dziurawy Kocioł.
- Mamo! Tato! To tu! - wykrzyknęłam radoście, wskazując na budynek pomiędzy sklepem z płytami, a księgarnią. Kilka przechodniów spojrzało na mnie ze zdziwieniem.
Rodzice zerknęli w stronę wskazanego przeze mnie miejsca.
- Jesteś pewna? - zapytała cicho mama.
- Tak - potaknęłam lekko uniesionym głosem. O co chodzi. Nie widzą tej tabliczki...?
- Przecież to jest jakiś opuszczony sklep. Założę się, że grozi zawaleniem. Nie będziesz tam wchodzić, nie ma mowy! - wybuchnął tata.
- Ale to jest to miejsce, przecież widzę tabliczkę - zaprotestowałam. - To na pewno tu.
Podeszłam kilka kroków do wejścia. Ze środka usłyszałam śmiechy, a nawet dźwięk tłuczonej szklanki. Miałam rację. Ale dlaczego rodzice widzą coś zupełnie innego... Oczywiście! To nawet nie jest trudne do zrozumienia!
- Już wiem o co tu chodzi! A przynajmniej się domyślam... - zaczęłam. - Ja widzę pub, a wy opuszczony sklep. A dlaczego? Bo ja jestem czarownicą i widzę to co powinno tam być. Wy jesteście zwykłymi ludźmi. Założę się, że zaczarowano to tak, że niemagiczni widzą coś innego, żeby tutaj nie wchodzili. Rozumiecie? Brzmi to jakoś logicznie?
Rodzice namyślili się chwilę i przyznali, że może tak jest.
- Idę tam, poradzę sobie jakoś - zadeklarowałam.
- Na pewno? Może jednak.. - Mama chciała coś dodać, ale nie miała argumentów. Westchnęła i przytuliła mnie. - Tylko uważaj tam na siebie.
Pożegnałam się z nimi i patrzyłam jak odjeżdżają samochodem. Pojechali teraz do babci, a tutaj mieli wrócić punkt osiemnasta. Mam jeszcze pięć godzin. Tyle chyba wystarczy na zakupy. Zresztą na pewno na Pokątnej pobędę dłużej. Muszę obejrzeć każdy sklep.
Stanęłam przed wejściem do pubu. Westchnęłam, pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka. W środku budynku było ciemno i niezbyt czysto. Kilka osób zwróciło twarze w moją stronę. Podeszłam do baru. Stał za nim przygarbiony mężczyzna. To na pewno barman, pomyślałam. Spytam się, gdzie jest to przejście...
Niestety głos uwiązł mi w gardle. Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Barman zapytał:
- Co podać?
- Eee... Dziękuje. J-ja tylko chciałam się z-zapytać, gdzie jest p-przejście na ulicę Pok-kątną.
Mężczyzna chyba nie zauwżył mojego lekkiego jąkania. Uśmiechnął się lekko i rzekł:
- Chodź za mną.
Wyszłam z nim na tyły pubu, a potem na małe podwórko. Stanął przed wysokim murem. Nie widziałam co robi, słyszałam tylko stukot.
Chwilę później cegły w murze zaczęły się rozsuwać, aż utworzyły przejście.
- Poradzisz sobie dalej? - zapytał barman.
- Jasne - wymamrotałam nawet na niego nie spoglądając. Byłam zbyt oniemiała widokiem. Ulica Pokątna były pełna sklepów, zatłoczona czarodziejami i czarownicami. Pierwsze co zrobiłam to udałam się do Banku Gringotta. Pracowały tam gobliny, które wydawały mi się odrobinę dziwne. Wymieniłam zwykłe pieniądze na pieniądze czarodziejów, przy okazji wytłumaczono mi ile galeon ma sykli itp. Założyłam nawet własną skrytkę. Co prawda były drobne problemy, goblin proponował mi nawet chronienie skarbca przez smoka, ale ja nie lubię trzymać zwierząt na uwięzi, a poza tym nie starczyło by mi pieniędzy, mimo tego że mam ich dużo. Gdy wychodziłam z banku, moją uwagę przykuło lodziarnia. Weszłam tam i kupiłam loda z dwoma gałkami o waniliowym smaku. Właśnie miałam zwiedzać inne sklepy, gdy wpadłam na dziewczynę. Była niższa ode mnie, miała burzę rudych włosów. W wyniku zderzenia waniliowy lód znalazł się na mojej błękitnej bluzce, a jej spora torba z książkami wyleciała z rąk.
<Alyss?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz