Uśmiechnęłam się głupkowato. Większość moich koleżanek miało fobie na punkcie brudu a ja wręcz przeciwnie. Uwielbiałam błoto i przygody lecz prawie w każdym miejscu widziałam gęste pajęczyny a na nich owłosione pająki. Moje koleżanki widziały nie drzewo a bród i zarazki a ja widziałam wspaniały cud natury na który można się wspiąć i podrzeć spodnie oraz jedne wielkie siedlisko pająków. Widziałam jak z jednej gałęzi sieć pajęczyn przywiązana jest do drugiej. Jak pająki i mrówki drepczą po nim. Mrówki to machnięcie ręką lecz gdy czuję pajęczynę między palcami to po chwili mój mózg jak by stwarza jego właściciela i czuję jak łazi mi po plecach.
- Rozumiem -próbowałam jakoś nie zapytać o to o co chciałam jednak byłam zbyt ciekawską osobą -A więc boisz się zapomnienia? Tego że kiedy umrzesz to po twoje śmierci w końcu o tobie zapomną. Ja widziałam jak żniwiarz w czerni zabrał mi dziadka na moich oczach.
Opuściłam wzrok a chłopak spojrzał na moje blizny. Chwyciłam je drugą ręką. "Pamiętaj zaatakował cię szop. Prawdy nikt znać nie powinien. Jeszcze pomyśli że jestem potworem." Uśmiechnęłam się specjalnie lecz ten uśmiech był tak bardzo udawany że nawet nie mógł ukryć tego co było widać w moich oczach które krzyczały. "Proszę nie pytają o blizny."
- Jak to widziałaś śmierć na swoich oczach? -spytał ze zdziwieniem. -I skąd masz te blizny?
- Nie ważnie -warknęłam i odwróciłam wzrok. Usłyszałam w mojej głowie "on ci zdradził czego się boi." -Ty zdradziłeś mi czego się boisz to ja ci opowiem skąd to mam bo to jedna historia. Tylko obiecaj że nikomu nie powiesz bo uduszę. Obiecujesz? -chłopak z ręką na sercu mi obiecał lecz ja nadal szukałam skrzyżowanych palców. Nie miał. - Miałam wtedy 6 lat. Wraz z moim dziadkiem szłam przez las. Opowiadał mi o dzieciach księżyca zamieszkujące te tereny. Za to ja robiłam różne sztuczki. Nie władałam nad magią. Nazwał mnie "Dzieckiem zorzy" gdyż jego rodzina wierzyła że zorza to magia i raz na całe pokolenie w ich rodzinie rodzi się "dziecko zorzy. Wtedy huknęło i zobaczyłam ich czarne peleryny. Tatarze na przedramieniu nie mieli masek. Wspięłam się na drzewo tak wysoko jak tylko mogłam. To był rozkaz. Nazwał ich "posłańcami diabła" a oni powiedzieli z kpiną "Tak jesteśmy nimi". Po chwili zielone światło trafiło go a ten padł na ziemię bez tchu. Powiedział jeden z nich "I widzisz dziadku w końcu się przymknąłeś". Potem odnaleźli mnie na drzewie... Przepraszam -wzniosłam oczy do nieba i zaczęłam nerwowo mrugać -Torturowali mnie zaklęciem niewybaczalnym a kiedy nadeszli moi rodzice jeden z nich drapnął mnie pazurami. Nigdy się nie dowiedziałam jak miał na imię. Lecz wiem tylko tyle że dzięki temu że tego dnia nie było pełni a nów to nie jestem potworem. Lecz gdyby ktoś inny mnie oto spytał powiedziała bym że mój dziadek zmarł na zawał a blizny mam od ataku szopa.
(Tony?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz