Ostatecznie zrezygnowałam z kupionych słodyczy na przyjazd Pip i
postanowiłam sama coś upiec. Skoro mama nie miała wobec tego żadnych
obiekcji, nic nie stało mi na przeszkodzie. W całym domu roznosiła się
woń dyniowych ciasteczek. Pachniały wspaniale. Jak na mój debiut
kulinarny chyba aż za dobrze. Wyjęłam je ostrożnie z pieca i spróbowałam
jednego. Wyszły idealnie! Nieskromnie powiem, że nawet mamy nie
smakowały tak dobrze. Już miałam wyłożyć je na porcelanowy talerz, gdy
usłyszałam pukanie do drzwi.
- W samą porę - pomyślałam, po czym krzyknęłam:
- Ja otworzę, to pewnie Pipes!
Podeszłam do wielkich drzwi i otworzyłam je powoli.
- No wreszcie! Ile mam tu stać Aluś? - rzekła roześmiana Pipes.
- Mnie też miło Cię widzieć Pip. Wchodź, zapraszam! - powiedziałam z uśmiechem.
Weszłyśmy do holu, gdzie mój nieco marudny gość ściągnął buty. Potem
przeszłyśmy do kuchni, ponieważ chciałam dokończyć nakładanie ciastek na
talerz. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy na blacie nie znalazłam
idealnego wypieku.
- Mamo, gdzie się podziały ciastka? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Zaniosłam Wam do pokoju - odrzekła.
Kamień z serca.
- O jakich ciastkach mowa? - zainteresowała się Pipes.
- Upiekłam je specjalnie na Twoją wizytę. Moje ulubione. Chodźmy do mojego pokoju.
Wyszłyśmy z kuchni i skierowałyśmy swoje kroki na górę. Szłyśmy wzdłuż długiego korytarza, gdy nagle Pipes zapytała:
- Co to są za obrazy?
- To portrety moich przodków. Cały ród rodziny White na jednym korytarzu
- ród czarodziejów i czarownic, w których żyłach nie płynie nawet
kropla mugolskiej krwi, jak mawia mój ojciec. Wszyscy w Slytherinie, od
wieków.
- A to co? - zapytała ponownie, wskazując na pustą ramę.
Przez chwilę milczałam, układając w głowie zdania w bardzo ostrożny sposób, po czym odrzekłam:
- To jest portret mojej ukochanej ciotki, a w zasadzie to rama
przygotowana na jego namalowanie. Jakby ci to powiedzieć... U nas w
rodzinie nie ma prawa... To znaczy... - zacinałam się.
- Spokojnie, wyluzuj. Wytłumaczysz innym razem. A teraz chodźmy już do Twojego pokoju - powiedziała niecierpliwiąc się okropnie.
Poprowadziłam ją do końca korytarza i otworzyłam drzwi.
- Oto moje królestwo.
Piper rozdziawiła buzię, jakby ziewała i mierzyła mój pokój wzrokiem.
- On jest nieziemski! - wykrzyknęła.
Weszłam do środka i po raz kolejny zilustrowałam, tak dobrze znany mi,
widok. Na ścianach dumnie królował ciemno niebieski kolor. Po lewej
stronie stało wielkie, zdecydowanie za duże, łóżko posłane piękną
biało-niebieską poscielą. Na przeciwko można było dostrzec moją
największą dumę - wielkie, mosiężne, wykonane z białego drewna i bogato
zdobione regały, a na nich przeróżne egzemplarze książek do eliskirów,
kiedy niekiedy przedzielone cynowymi kociołkami lub małymi figurkami
kruków, sów czy orłów. Po prawej stronie stało biurko, również wykonane z
białego drewna, a nad nim mój portret,którego tak nie lubiłam.
Wyglądałam na nim zbyt dumnie i ponuro.
Przy ścianie z prawej strony stała biała, zdobiona szafa, gdzie
trzymałam ubrania. Ostatnim elementem był biały kosz, stojący w rogu,
gdzie trzymałam drobiazgi. Całości dopełniały niebieskie kwiaty,
umieszczone na parapetach i stoliku nocnym. Miałam tu swoje ulubione
miejsce - ogromny parapet, posłany białymi i niebieskimi poduszkami. Był
stamtąd piękny widok na ogród. Cały pokój to nic nadzwyczajnego, zwykła
codzienność i nuda, nie to, co w żywym i lekko chaotycznym, ale jednak
urzekającym pokoju Pip.
- Siadaj na parapecie. Zagramy w moją ulubioną grę - powiedziałam i podeszłam do białego kosza, skąd wyciągnęłam stos kart.
- A jak się nazywa ta gra?
- Eksplodujący pasjans, ale uważaj! Można się trochę... pobrudzić - zaśmiałam się cicho.
- Masz ochotę zacząć? - zapytałam.
- Może najpierw Ty - odparła Pip.
- Dobrze, a więc gra polega na tym, by dobierać karty w pary. Trzeba to
jednak robić szybko i rozważnie, bo inaczej czeka Cię, jakby to
powiedzieć, niezbyt miła niespodzianka.
Rozłożyłam karty i zaczęłam błyskawicznie je parować, aż w końcu została
ostatnia dwójka. Postanowiłam zrobić Piper psikusa. Celowo ociągałam
się z dobraniem kart, aż w końcu zaczęły się trząść i wybuchły,
opryskując nas brzydką mazią. Na twarzy Pip malowało się jednocześnie
zaskoczenie i lekkie zniesmaczenie. Wpadłam w histeryczny śmiech i tym
samym rozbawiłam koleżankę. Obie upadłyśmy na poduszki i śmiałyśmy się
do rozpuku. Gdy w końcu się opanowałyśmy, wzięłam różdżkę i
powiedziałam:
- Chłoszczyść!
Po chwili już wszystko zostało oczyszczone i po mazi nie było nawet śladu.
- Ej, też chce to umieć! - rzekła Pip.
- Za niedługo będziesz mieć okazję. Chcesz też zagrać? - zapytałam.
<Jak Pipes? Chcesz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz