wtorek, 5 sierpnia 2014

Od Evangeline

Znów chowam się w szafie. Nie mogę nic robić za zielony promień uderza w pierś mojej matki. Próbuję wyskoczyć z szafy lecz ta jakby przykleiła mnie klejem do siebie. Dopiero gdy odchodzą. Wychodzę z szafy i biorę twarz mojej mamy. Płaczę i wrzeszczę załamana. Słyszę swoje imię "Evangeline! Evana!". Myślę że to matka lecz nagle nastaje czerń. Poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach. Zobaczyłam nad sobą brata. Bodajże Nicodem'a gdyż po pobudce ich nigdy nie umiałam rozróżnić. Mój ojciec przyłożył do mojej głowy zimną szmatkę a drugi brat gładził po włosach. Znów napad histerii sennej. Tym razem plus gorączka. Zapowiada się jeszcze lepszy dzień. Spojrzałam na zegarek było po 6 rano. 
- No wiewiórko ubierz się. Jak chcesz to nie zamykaj drzwi wiem że po śnie twoja klaustrofobia jest gorsza niż zwykle a nie chcę żebyś zemdlała -powiedział tato -Dziś idziemy na Pokątną więc się uśmiechnij.
- Próbuję -powiedziałam z grobową miną. Podniosłam się z łóżka. Mój pokój miał kształt dużego kwadratu lecz tak naprawdę z garderobą i osobną łazienką był prostokątem. Ściany miałam pomalowany na kolor mięty który miał mi pomagać w zaśnięciu. Na ścianach wisiały zdjęcia oraz obrazy mojej mamy obramowane w mahoniowe ramki. Moje łóżko był tak wielkie jak łóżko małżeńskie. Mało trzy wielkie poduchy a jak się je pościeliło to jeszcze niezliczoną ilość małych. Nie pasował kolorystycznie. Baldachim jak w tych staroświeckich łóżkach był krwisto czerwony i gryzł się z kolorem ścian.Po mojej lewej grzesz trzy kroki od rogu ściany i jakieś cztery od łóżka były drzwi, w kącie posłanie mojego psa Calipso, mojego kochanego owczarka szwajcarskiego, oraz biurko. Po mojej lewej była szafka a na niej lampka nocna w kształcie kiciusia z czapą na łepku. Na przeciwko mnie była pusta przestrzeń. Na podłodze kolejna gryząca się ze ścianami rzecz czyli fioletowy dywan shaggy. Na nim podkładka drewniana oraz moja kochana wiolonczela oparta o czarny stojak jak na gitarę. Na dywanie walają się także książki chodź szafa jest przed łóżkiem przy ścianie po lewej. Po prawej przy oknie mam wielką sztalugę oraz ogromne płótna. Ściana na przeciwko łóżka jest jakby podzielona na dwie części. Połowa ściany to rozsuwane drzwi prowadzące do garderoby a druga to drzwi do łazienki i oczywiście ściana w kolorze mięty. Ruszyłam do garderoby. Odsunęłam drzwi i zapiłam światło. Moja ukocha bluzka była za wysoko by ją sięgnąć więc wzięłam stołek. Ściągnęłam ją oraz ukochaną parę jansów. Zeszłam ze stołka a z dołu wzięłam bieliznę i delikatnie przymknęłam drzwi garderoby. Oprócz wielkiej szafy w którym powinny być książki a nie ciuchy po prawej stronie była toaletka z perfumami. Nie używałam ich chyba że na jakąś wielką okazję. Ściany znów zaczęły mnie przytłaczać. Szybko się przebrałam w i wyszłam z pokoju. W salonie czekał już na mnie ojciec wraz z braćmi. Po kolei wchodziliśmy do kominka i krzyczeliśmy "Na Pokątną". Ja ostatnia musiałam iść z ojcem. Na Pokątnej było inaczej niż mi się wydawało. Pełno ludzi w różnych szatach. Raz czarnych, raz szarych innym razem czerwonych lub fioletowych. Lecz każdy kolor był stonowany i nie zauważyłam aż kanarkowej szaty czy też jaskrawo pomarańczowej. Stanęliśmy po środy ulicy. Moi bracia podbiegi przed siebie za to ja musiałam grzecznie iść za rączkę z tatą. Spojrzałam na niego oczami szczeniaczka z uroczą podkuwką.
- Możesz iść wybrać sobie sowę -podał mi pieniądze -I tylko proszę nie zgub się Evana.
Pobiegłam po zwierzaki. Chciałam wziąć do szkoły moją sunie jednak nie mogłam. Nagle ktoś szturchnął mnie łokciem i wepchał się w koleje. Prychnęłam urażona.
- Nie martw się to ślizgon oni zawsze tacy są -powiedział głos.
- A kim ty jesteś? -spytałam się i odwróciłam.
<Ktosiu?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz