sobota, 30 sierpnia 2014

WAŻNE

Kilka osób pytało się mnie o bloga. Chcą reaktywacji. Aby blog nadal żył, aby można było na nim pisać i cieszyć się czarodziejskim światem.
Nie ode mnie zależy ta decyzja. Mogę przywrócić go do życia, ale reszta należy tylko do Was. Jeżeli macie czas, chęci i wenę twórczą, jeśli chcecie nadal uczestniczyć w School in Hogwarts, zapraszam do wypowiedziach w komentarzach lub na poczcie mojej(~Esencja~) lub Aga9900.

Dziękuję za uwagę.
Wasza administratorka.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Od Alexandra C.D. Isabelli

Spacerowałem po Pokątnej, bez określonego celu. Case został w domu z ciotką, która zabrała się za porządki, więc musiałem zniknąć, żeby nie zagoniła mnie do sprzątania. Już miałem skręcać w kolejną uliczkę, gdy nagle pewien srebrny kocur znalazł się na moich rękach. Prowadzony szokiem zrobiłem trzy kroki w tył, żeby zachować równowagę, bądź co bądź, nie był zbyt lekki. Chwilę później dobiegła do nas brązowowłosa dziewczyna, a na jej twarzy widniała dezaprobata. Najwyraźniej to jej kota trzymałem na rękach.
- Wybacz, dopiero go kupiłam. Nie wiedziałam, że ucieknie- powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. Podałem jej niesfornego zwierzaka.
- Nic się nie stało. Takie rzeczy to u mnie codzienność- odparłem, choć sarkazm nie był konieczny.
- Nazywa się Alvin. A ja jestem Isabella.
- Jestem Alexander.
- Miło cię poznać. Jesteś tu sam?
W odpowiedzi skinąłem głową.
- Jeśli nie robisz nic konkretnego, czy mógłbyś mi pokazać, gdzie znajdę Ollivandera?
- Mogę cię tam zaprowadzić, jeśli chcesz, oczywiście.
- Chętnie.
Poprowadziłem dziewczynę wąską uliczką, aż wyszliśmy na główną. Potem raz w lewo, raz w prawo i znaleźliśmy się przed sklepem.
- To tutaj- powiedziałem, wskazując na budynek przed nami.
- Dziękuję za pomoc.
I weszła do środka. Po chwili zastanowienia, wszedłem za nią. I tak nie miałem nic lepszego do roboty. Skinąłem głową na Ollivandera, gdy ten podchodził do dziewczyny. Oparłem się o jedną z szafek i przyglądałem się im. W ciągu kilku minut Isabella stłukła parę butelek, dwie lampy, a z półek wypadło kilkanaście pudełek. Starając się ukryć rozbawienie, podszedłem do dziewczyny i wskazałem jej jedno z pudełek leżących na ziemi.
- Próbowałaś tą?- spytałem, a Isabella spojrzała na mnie zaskoczona.
- Angielski dąb, szpon hipogryfa, 12 cali- odezwał się Ollivander, podając dziewczynie pudełko.- Dobry pomysł.
Brązowowłosa ostrożnie wzięła różdżkę do ręki i machnęła delikatnie. Z jej końca wystrzeliło kilka zielonych iskier. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, a na jej twarzy zakwitł uśmiech.
- Skąd wiedziałeś?- zapytała, nie kryjąc zdziwienia. Wzruszyłem ramionami, nie patrząc jej w oczy.
- Intuicja. Wyczułem...coś. I tyle- odparłem, po czym obróciłem się i skierowałem w stronę wyjścia.

<Bells?>

wtorek, 12 sierpnia 2014

Od Alaine C.D. Piper

- Jasne. To Ty przedzwoń, a ja spróbuje skontaktować się z ciocią - powiedziałam.
- Nie ma obaw, Alaine. Twoja ciocia zaraz tu będzie. Sam ją zawiadomiłem - powiedział Olivander.
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
Piper w dalszym ciągu rozmawiała z mamą, a ja usiadłam na stołku obok i zaczęłam się zastanawiać, czy pomysł z zamieszkaniem u ciotki to dobra decyzja. W końcu ona też jest półkrwi i ojciec jej nie znosi. Co jeśli jeszcze bardziej go rozzłoszczę? Byłam w kompletnym dołku. Nagle usłyszałam dzwonek i do sklepu weszła ciocia. Przytuliłam ją mocno, a ona zapytała:
- Co się stało kochanie? Znowu pokłóciliście się z ojcem?
Opowiedziałam całą historię jeszcze raz od początku. Ciotka spojrzała na mnie z troską w oczach i powiedziała:
- Dziś możesz przenocować u mnie razem z koleżanką. Udostępnię Wam ten ogromny pokój na górze, gdzie często przesiadujesz.
- Dziękuję ciociu! - wykrzyknęłam, po czym jeszcze raz mocno ją przytuliłam.
Pip też podziękowała i za chwilę obie wydałyśmy z siebie okrzyk pełen radości.
- W takim razie Wy teleportujcie się za pomocą proszku Fiuu do mojego domu. Olivander Wam pomoże. Ja załatwię jeszcze pewną sprawę i dołączę do Was najszybciej, jak tylko będę mogła, zgoda? - oznajmiła ciocia.
Pokiwałyśmy zgodnie głowami i podeszłyśmy do Olivandera, który trzymał już w ręku proszek Fiuu. Wzięłyśmy trochę, a ja podałam Pip dokładny adres ciotki. Miałam iść pierwsza. Weszłam do kominka, wypowiedziałam odpowiednie słowa i już po chwili ogień przeniósł mnie w odpowiednie miejsce. Jakiś czas później dołączyła do mnie Pip.
- Czy my na pewno trafiłyśmy pod dobry adres? - zapytała dziewczyna.
Przed nami widać było ogromny dom mojej ciotki. Idealnie symetryczny budynek otoczony był gdzie niegdzie bluszczem, wijącym się do góry niczym wąż. Cały dom miał około dziesięć pokoi. Moja ciotka korzystała jednak tylko z dwóch. Zawsze utrzymywała, że ten pałac, bo tak go nazywała, jest dla niej samej zdecydowanie za duży.
- Haha. Nie jestem pewna, ale jeśli chcesz, możemy się do niego włamać - zaśmiałam się i puściłam do niej oczko.
Pip wbiła we mnie wzrok, a po chwili zaniosła się głośnym śmiechem. Na szczęście zrozumiała mój żart. Podeszłyśmy do drzwi, a ja nacisnęłam klamkę. Popchnęłam wrota i już po chwili ujrzałyśmy wielkie schody prowadzące na górę. Skinieniem głowy wskazałam w ich stronę. Obie zaczęłyśmy iść długim korytarzem, aż w końcu doszłyśmy do białych drzwi, za którymi było moje miejsce.
- Tu jest wręcz nieziemsko. Jak Twoja ciocia zdążyła to wszystko zrobić w tak krótkim czasie? - zastanowiła się Pip.
- Sama nie wiem - odpowiedziałam.
Moja przyjaciółka miała absolutną rację. Pomieszczenie naprawdę wyglądało powalająco. Na środku stały dwa, złączone ze sobą łóżka otoczone baldachimem, z masą poduszek na pościeli. Dołączyć do tego balony, serpentyny, mnóstwo jedzenia i oranżady, a wychodzi świetna zabawa. Obie z Pip spojrzałyśmy się w stronę ślicznego łóżka. Posłałam przyjaciółce porozumiewawcze spojrzenie. Ona doskonale wiedział, o co mi chodzi. Złapała mnie za rękę i po chwili obydwie wylądowałyśmy na poduszkach. Śmiałyśmy się niemiłosiernie, gdy nagle zapadła cisza. Zobaczyłam, jak Piper powoli i ostrożnie podnosi się się do góry. Zdążyłam tylko zauważyć, że sięga po coś, gdy krzyknęła:
- Bitwa na poduszki!
Sekundę później zostałam uderzona przez miękką, puchową broń w twarz. Nie chciałam pozostać dłużna na cios przyjaciółki, dlatego szybko chwyciłam w rękę najbliższą poduszkę i oddałam jej. Po chwili bitwa trwała już w najlepsze. Puch zaczął wysypywać się z poduszek. Był wszędzie - na naszych włosach, pościeli i podłodze. Walka toczyła się równo i przez dłuższy czas szala zwycięstwa nie przechylała się na żadną ze stron. Jednak jak to w każdej bitwie bywa, ktoś musi przegrać.
- Alaine, popatrz jaki ładny ptak - powiedziała Pip zdziwionym głosem.
Odwróciłam w stronę okna i już po milisekundzie zostałam obrzucona przez przyjaciółkę serią ciosów. Leżałam na pościeli i próbowałam się jakoś bronić, ale niezbyt dobrze mi to wychodziło.
- Ej, to nie jest fair! - wykrzyknęłam, jednocześnie się śmiejąc.
- Poddajesz się Alaine?
O nie! O tym nie było nawet mowy. Szybko ułożyłam w głowie plan oswobodzenia się spod jej władzy. Uwolniłam ręce i zaczęłam łaskotać dziewczynę. Ona upuściła poduszkę i zaczęła śmiać się w niebo głosy.
- Błagam, przestań! - mówiła prawie przez łzy, ponieważ nie mogła opanować histerycznego śmiechu.
- Tylko wtedy, jeśli się poddasz.
- Dobra, dobra. Poddaje się. Tylko przestań już, no - prosiła.
Gdy tylko to usłyszałam, cofnęłam się i podniosłam ręce w geście zwycięstwa. Nagle usłyszałam skrzypienie drzwi. Spojrzałam pytająco na Pip, po czym lekko uchyliłam baldachim. W drzwiach stanęła moja mama!

niedziela, 10 sierpnia 2014

Informacje I

1. Zacznijmy od jednej ważnej rzeczy-♞ignotum♞ zrezygnowała z pozycji administratora tego bloga. Proszę więc o wysyłanie formularzy i opowiadań do mnie.

2. Dziękuję Wam za 55 postów! Liczę na to, że w następnym miesiącu będzie ich jeszcze więcej!

3. W najbliższym czasie zamierzam dodać jednego lub dwóch  moderatorów do publikowania postów oraz moderowania czatu. Moderator musi być aktywny na blogu, pisać poprawnie ortograficznie oraz barwnie i ciekawie. Kolejne i najważniejsze-musi mieć czas na tą posadę. Ten, kto do 20.08 najlepiej będzie rokował na dobrego moda, dostanie to stanowisko.

4. Niedługo, bo już 13 sierpnia zapanuje wrzesień na naszym blogu. Uczniowie udadzą się na stację King's Cross, aby z peronu 9 i 3/4 wsiąść do pociągu do Hogwartu! Proszę o uwzględnienie tego w Waszych opowiadaniach.

5. Kiedy znajdzie się wystarczająca ilość członków, zorganizowany zostanie Quidditch. Pozostaje jedynie problem, jak by można go rozegrać. Wszelkie propozycje proszę wysyłać na pocztę.

Myślę, że to wszystko. Jeżeli macie jakieś pytania, propozycje czy znaleźliście jakiś błąd-nie bójcie się pisać. Do mnie, do innych członków, na czacie. Od tego jestem, jak i od tego istnieje czat (;

Adminka,
shivelle/~Esencja~/Alyss

sobota, 9 sierpnia 2014

Odchodzą

Lucida i Efira z powodu słomianego zapału właścicielki.

Pozdrawiam, L.

Od Isabelli c.d. Evangeline

Miałam wrażenie, że każdy dzień na ulicy Pokątnej mijał mi szybciej niż normalnie - i to mnie właśnie martwiło. Jutro nadszedł dzień wyjazdu, a ja jeszcze nie kupiłam wszystkiego. Wyciągnęłam listę z kieszeni i przejrzałam ją. Brakowało tylko różdżki. Różdżka magiczna, coś, co najbardziej chciałam zobaczyć i jej użyć. Zmierzałam by ją kupić, gdy jakiś chłopak przepchał się przez tłumu i wepchnął się w kolejkę do sklepu ze zwierzętami, która wychodziła aż do wejścia. Dziewczyna, która stała na końcu prychnęła. Zrobiłam krok w jej stronę i powiedziałam:
- Nie martw się to ślizgon oni zawsze tacy są.
- A kim ty jesteś? - zapytała i się odwróciła.
- Isabella Wilson, ale mów mi Bella, tak będzie łatwiej. - Wyciągnęłam do niej rękę na powitanie, uśmiechając się, a ona ją uścisnęła i odrzekła:
- Evangeline Lancaster, ale możesz mi mówić Evana.
- Kupujesz sobie sowę? - spytałam zaciekawiona.
- No - mruknęła. - Rodzice w końcu gdzieś puścili mnie samą.
- Znam ten ból.
Zaśmiałyśmy się. Kolejka troszeczkę zmalała, ale nadal było dużo osób. Niektórzy nie umieli się zdecydować, jakie zwierzątko wziąć, co jeszcze bardziej zajmowało nasz czas.
- Pomogę Ci wybrać, co ty na to? - zaproponowałam.
- Jasne, czemu nie? - stwierdziła Evana.
W końcu doczekałyśmy się upragnionej chwili. Sów było naprawdę mnóstwo do wyboru i rzeczywiście decyzja była trudna. Eva dostrzegła niedaleko piękną płomykówkę.
- Biorę tą - oznajmiła.
Chwilę później wyszłyśmy na zalaną popołudniowym słońcem ulicę Pokątną. Dochodziła szesnasta i było już trochę mniej czarownic i czarodziejów.
- Wiesz co, muszę kupić różdżkę - rzekłam.
- Ja też, pójdę z Tobą - odpowiedziała Evangeline.
Sklep Olivandera był pełen półek do sufitu z pudełeczkami z różdżkami.
- To może ja zacznę - powiedziałam do Evy, gdy pojawił się właściciel. - Dzień dobry - przywitałam się uprzejmie.
- Dzień dobry.
Krzątał się przy mnie chwilę, co chwila coś mierzył, czasem nawet tak banalne rzeczy, że myślałam, że to żart. W końcu przyniósł dwa pudełeczka.
- Spróbuj tej. - Podał mi jedną z nich.
Wzięłam ją do ręki. Za bardzo nie wiedziałam co zrobić. Oglądałam kiedyś filmy z czarodziejami, więc zrobiłam to, co oni tam. Machnęłam różdżką, nie patrząc gdzie kieruj. Oczekiwałam czegoś magicznego, ale jedynie pudła pospadały z półek.
- Nie przejmuj się - wymamrotał Olivander, podając mi drugą różdżkę. Machnęłam nią i poczułam dziwną energię przepływającą pomiędzy mną, a różdżką. Wystrzeliło kilka czerwonych iskierek, które po chwili wirowania w powietrzu zniknęły. Ja nadal czułam tą moc w różdżce i byłam zachwycona.
Zapłaciłam za nią i usiadłam na miejscu Evany.
- Teraz ty - powiedziałam uśmiechając się do niej.

<Evangeline?>

Od Miley cd Efiry i Lucidy

Kiedy usiedliśmy w jednym z przedziałów pociągu, poczułam rosnący stres i panikę. Nie znałam tego świata, moi rodzice byli traktowani jak wyrzutki. Teraz nie wiedziałam już czy to wszystko jest takie piękne. Chyba wolałabym żyć jak normalny człowiek. Może się myliłam...
Spojrzałam na Efirę i Lucidę. Siedziały sobie kompletnie zrelaksowane i oglądały widoki za oknem. Ja natomiast włączyłam swój tik nerwowy i zaczęłam obgryzać skórki wokól paznokci, strzelać palcami, oraz szaleńczopukać w siedzienie.
Jakaś jedna czwarta podróży upłynęli właśnie tak. Dopiero po jakimś czasie poczułam, że zdołam wydusić coś z siebie, więc powiedziałam coś co męczyło mnie odkąd poznałam ten świat.
- Dziewczyny, mogłybyście mi opowiedzieć trochę o tym Azkabanie i ogólnie złych stronach i ludziach tego świata? - spytałam nieśmiało. Teraz już nie miałam tej pewności siebie. Ale czy miałby ktoś kto dopiero co dowiedział się, że magia istnieje?

(Efira, Lucida?)

piątek, 8 sierpnia 2014

Od Piper C.D. Tony'ego

Uśmiechnęłam się. Poszliśmy do lodziarni. Kolejka była dosyć sporawa ale nie tak duża jak można się było spodziewać po tej lodziarni. Staliśmy razem czekając aż i my zaczniemy zamawiać.Spojrzała na chłopaka. Może i na przyszłego przyjaciela lecz na razie kolegę. Kiedy w końcu doczekaliśmy się końca kolejki. Właściciel lokalu spojrzał na nas z uśmiechem.
- Co wam podać? Widzę że pierwszy raz go Hogwartu idziecie? -spytał a my przytaknęliśmy -Dlatego w sekrecie powiem wam że po gałeczce na koszt firmy co wy na to? To jak? Która gałeczka o jakim smaku? Panienka pierwsza?
- To ja poproszę... Jedną gałkę o smaku fasolek wszystkich smaków -powiedziałam a ten uśmiechnął się do mnie żartobliwie a po chwili zrobił poważną minę.
- No odważna dziewczyna -znów się zaśmiał i nałożył mi gałkę -Potem pochwal się jakie smaki miałaś a może będziesz szczęściarą miesiąca? Masz karteczkę oraz ołówek i zapisuj jakie smaki. A dla ciebie chłopcze?
- Gałkę o smaku soku dyniowego -powiedział a właściciel podał mi gałkę.
Usiedliśmy przy stoliku a ja zaczęłam zapisywać smaki. Cytryna...Delikatny Cynamon... Truskawka.. Wiśnia... Łe Mydło... orzeszki ziemne... pistacja... oraz czekolada. Kiedy zapisałam je wszystkie spojrzałam na Tony'ego. Ten najwyraźniej zjadł już swojego loda i zażerał się teraz wafelkiem podobnie jak ja.
- No to miałam 7 smacznych smaków i jedno obrzydliwe -zaśmiałam się -Posmak mydła nawet po tej czekoladzie nadal będę miała.
- No to niezły pech -zaśmiał się -Chciał bym znaleźć coś gorszego w smaku ale to chyba jest najokropniejsze.
- Dzięki -zrobiłam urażoną minkę. Wstawałam od stołu i podałam kartkę. Właściciel przejrzał ją dokładnie i skrzywił się po czym zniknął i pojawił się z szklanką mleka. Podał mi ją.
-Powinno zniwelować smak mydła -zaśmiał -Ale szczęściara że trafiłaś czekoladę bardzo rzadko można na nią trafić. A teraz wybacz ale klienci czekają.
Uśmiechnęłam się i oddałam mu pustą szklankę. Podeszłam do chłopaka który wypatrywał się w sklep z miotłami. Nie dziwię mu się. Chciała bym grać i to bardzo.
- Nimbus 2000 -mruknęłam pod nosem -Jedna z nowszych mioteł. Moja mama obiecała mi że mi kupi. Zawsze chciałam grać i pewnie gdy będę mogła to wepcham się do drużyny.
<Tony?>

Od Alexandra C.D. Alaine

Odłożyłem pączka na stół, instynktownie zaciskając ręce w pięści i zacisnąłem zęby. W myślach policzyłem do dziesięciu, szybko, zbyt szybko. Jednak odchrząknąłem cicho i utkwiłem wzrok w jednym punkcie.
- Dlaczego pytasz?- spytałem, a w moim głosie nie było złości. Tylko głuchy spokój. Bez emocji. Kątem oka dostrzegłem na twarzy dziewczyny niepewność. Chyba zrozumiała, że jej pytanie nie było zbyt trafne.
- Bo wspominałeś tylko o ciotce...No i pomyślałam...- Alaine nie wiedziała co odpowiedzieć.
- Nie żyją- odparłem krótko, bez chwili zastanowienia. Rozluźniłem pięści i spojrzałem blondynce w oczy.- Zginęli, gdy byłem mały.
- Jezu, bardzo mi przykro- powiedziała cicho, a w jej głosie słyszałem niepewność i...coś jeszcze. Uśmiechnąłem się smutno.
- Nie wiem czemu ludzie zawsze to mówią. Nawet ich nie pamiętam.
Między nami zawisła nieprzyjemna cisza. Ponownie wziąłem pączka i ugryzłem kawałek. Przeżułem go w milczeniu, po czym spytałem:
- Opowiedz mi coś więcej. O swoich rodzicach. O sobie.
Alaine przyglądała mi się chwilę, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
- No więc, moi rodzice poznali się w Ministerstwie Magii. Oboje są czarodziejami z krwi i kości. Nie przepadają za mugolami.
Większość swojego dzieciństwa dziewczyna spędzałam u ciotki. Potrafiłam godzinami wpatrywać się w zmieniający kolory kociołek. Wszystkie książki związane z eliksirami, które uwielbiam, dostałam od ciotki. Szybko też poznałam Ollivandera, który został moim przyjacielem. Większość czasu spędzałam tam na czytaniu książek, jednak były dni, kiedy mężczyzna opowiadał mi o swojej pracy i Hogwarcie. Wkrótce później dostałam list z Hogwartu. I to chyba tyle.
- Dziękuję- powiedziałem, nie patrząc na nią. Nie zrozumiała o co mi chodzi.
- Za co?
- Za to, że nie drążysz tematu. Choć wiem, że ci ciężko.
Uśmiechnęła się.
- Rozumiem. Każdy ma swoje tajemnice.
Zauważyłem, że już zjadła. Ja w sumie też.
- Zastanawiam się, znasz jeszcze jakieś ciekawe miejsca?

<Alaine? Wybacz, niezbyt to twórcze>

Od Isabelli

Ulica Pokątna zadziwiała mnie swoją różnorodnością. Gdzie bym nie spojrzała to widziałam co raz to bardziej zadziwiające mnie przedmioty. Do końca wakacji zostało jeszcze parę dni, mimo tego nie przejmowałam się zakupami odpowiednich rzeczy. Najczęściej zwiedzałam sklepy i małymi kroczkami poznawałam świat magii.
Przechodziłam koło Magicznej Menażerii. Przez szyby okien dostrzegłam olbrzymiego żółwia ze skorupą, która, ku mojemu zdziwieniu, mieniła się i błyszczała. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że była inkrustowana klejnotami. Z zaciekawieniem weszłam do sklepu. Miałam nadzieję zobaczyć więcej niezwykłych zwierząt. W środku było dosyć głośno: wszędzie słychać było jakieś piski, syki, skrzeki. Na ścianach piętrzyły się klatki. Rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Chciałam sobie kupić jakieś zwierzątko do Hogwartu, ale większość tych tutaj nie nadawała się do tego. Do wyboru miałam ropuchę, szczura, sowę albo kota. Ropucha odpadała - nie przepadałam za tymi zwierzętami. Kremowo - żółte szczury w klatce na ladzie nie były takie złe, odznaczały się nawet inteligencją wyższą niż u normalnych. Jednak coś mnie od nich odrzucało. Czyli sowa albo kot. Sowy są bardzo fajne, dużo czytałam na ich temat w książkach, nigdy jednak nie wiedziałam, że przynoszą listy, tym bardziej listy czarodziejów. Raz jednak podsłuchałam rozmowę starszych chłopców. Mówili, że kupią sobie koty, bo listy zawsze można wysłać z sowiarni. Postanowiłam postąpić tak samo. Minęłam rechoczącą głośno gigantyczną purpurową ropuchę i stanęłam przed trzema długimi półkami zastawionymi klatkami z kotami. Były najróżniejszych maści i ras. Usłyszałam kroki. Obok półek stanęła średniego wzrostu kobieta z ciężkimi, czarnymi okularami. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i zapytała miłym głosem:
- Szukasz czegoś konkretnego, kochanie?
- Zastanawiam się nad wyborem kota. Pomoże mi pani?
Zrobiłam najsłodszą minę na jaką było mnie stać. Sprzedawczyni ugięła nogi z wrażenia. Zaśmiałam się w duchu.
- Oczywiście. Może najpierw zaproponuj, jak ma wyglądać albo jaki ma mieć charakter.
Zastanowiłam się chwilę.
- Chciałabym, aby był stosunkowo grzeczny, za dużo nie rozrabiał. Oczywiście nie szukam jakiegoś leniucha, który cały dzień by spał. Dobrze by było, gdyby szybko się do mnie przywiązał, bo nie lubię jak zwierzak sprawia dużo problemów.
Sprzedawczyni sięgnęła po drugą klatkę od lewej na środkowej półce. Był w niej śliczny, srebrnej maści kot.
- To kot syberyjski - wyjaśniła czarownica. - Nazywa się Alvin. Lubi się bawić. Łagodny, dobrze dogaduje się z innymi zwierzakami. Nie sprawia za dużych problemów.
Kobieta wyjęła kota z klatki i podała mi go. Wzięłam go na ręce. O dziwo nawet się nie wystraszył, przeciwnie, zaczęłam go drapać za uchem i zaczął mruczeć.
- Chyba mu się spodobałaś - stwierdziła sprzedawczyni.
- A on mi - dodałam.
Zapłaciłam za kota (kosztował jeden galeon) i wyszłam na ulicę. Dzisiejsza pogoda była idealna. Było słonecznie, wiał wiatr, który skutecznie chłodził przechodniów. Jak na złość sielankę przerwał jeden mały, głupi, tłusty szczur. Alvin, zaciekawiony niewielkim stworzeniem, wyrwał mi się z rąk i pobiegł za uciekającym szczurem. Rzuciłam się za nim w pogoń. Mam go od dobrej minuty, a ten już ucieka! Kot biegł przez środek ulicy, czarodzieje i czarownice patrzyli na niego z lekkim zaciekawieniem. Nagle szczur wbiegł w małą szczelinę ściany apteki, a Alvin trafił prosto w ręce wysokiego, szczupłego chłopaka o blond włosach.

<Alexander?>

wtorek, 5 sierpnia 2014

Od Efiry - C.D. Miley

Wreszcie udało nam się namówić matkę na wizytę na Pokątnej. Właśnie młoda czarownica podawała nam lody, kiedy podbiegła do nas dziewczyna z kręconymi włosami w rozkloszowanej, koronkowej spódniczce do kolan.
- Cześć dziewczyny! Pamiętacie mnie jeszcze? - zapytała rozemocjonowana.
- Cześć Miley - uśmiechnęłam się.
Mama spojrzała na jej rodziców krytycznie. Pewnie pomyślała, że są mugolami, bo byli tak ubrani.
- Państwo są rodzicami Miley? - zapytała.
Zawsze tak okropnie się zachowywała wobec mugoli i "zdrajców krwi". Wtedy bardziej przypominała swojego brata niż siebie.
- Oczywiście. - odpowiedziała elegancka kobieta po czterdziestce, matka Miley.
Potem wyszliśmy z Pokątnej i udaliśmy się na King's Cross - na peron 9 i 3/4. Matka pożegnała mnie i weszłyśmy do pociągu.
Miley usiadła obok nas i Ekspres Hogwart ruszył.
<Miley?>

Od Evangeline

Znów chowam się w szafie. Nie mogę nic robić za zielony promień uderza w pierś mojej matki. Próbuję wyskoczyć z szafy lecz ta jakby przykleiła mnie klejem do siebie. Dopiero gdy odchodzą. Wychodzę z szafy i biorę twarz mojej mamy. Płaczę i wrzeszczę załamana. Słyszę swoje imię "Evangeline! Evana!". Myślę że to matka lecz nagle nastaje czerń. Poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach. Zobaczyłam nad sobą brata. Bodajże Nicodem'a gdyż po pobudce ich nigdy nie umiałam rozróżnić. Mój ojciec przyłożył do mojej głowy zimną szmatkę a drugi brat gładził po włosach. Znów napad histerii sennej. Tym razem plus gorączka. Zapowiada się jeszcze lepszy dzień. Spojrzałam na zegarek było po 6 rano. 
- No wiewiórko ubierz się. Jak chcesz to nie zamykaj drzwi wiem że po śnie twoja klaustrofobia jest gorsza niż zwykle a nie chcę żebyś zemdlała -powiedział tato -Dziś idziemy na Pokątną więc się uśmiechnij.
- Próbuję -powiedziałam z grobową miną. Podniosłam się z łóżka. Mój pokój miał kształt dużego kwadratu lecz tak naprawdę z garderobą i osobną łazienką był prostokątem. Ściany miałam pomalowany na kolor mięty który miał mi pomagać w zaśnięciu. Na ścianach wisiały zdjęcia oraz obrazy mojej mamy obramowane w mahoniowe ramki. Moje łóżko był tak wielkie jak łóżko małżeńskie. Mało trzy wielkie poduchy a jak się je pościeliło to jeszcze niezliczoną ilość małych. Nie pasował kolorystycznie. Baldachim jak w tych staroświeckich łóżkach był krwisto czerwony i gryzł się z kolorem ścian.Po mojej lewej grzesz trzy kroki od rogu ściany i jakieś cztery od łóżka były drzwi, w kącie posłanie mojego psa Calipso, mojego kochanego owczarka szwajcarskiego, oraz biurko. Po mojej lewej była szafka a na niej lampka nocna w kształcie kiciusia z czapą na łepku. Na przeciwko mnie była pusta przestrzeń. Na podłodze kolejna gryząca się ze ścianami rzecz czyli fioletowy dywan shaggy. Na nim podkładka drewniana oraz moja kochana wiolonczela oparta o czarny stojak jak na gitarę. Na dywanie walają się także książki chodź szafa jest przed łóżkiem przy ścianie po lewej. Po prawej przy oknie mam wielką sztalugę oraz ogromne płótna. Ściana na przeciwko łóżka jest jakby podzielona na dwie części. Połowa ściany to rozsuwane drzwi prowadzące do garderoby a druga to drzwi do łazienki i oczywiście ściana w kolorze mięty. Ruszyłam do garderoby. Odsunęłam drzwi i zapiłam światło. Moja ukocha bluzka była za wysoko by ją sięgnąć więc wzięłam stołek. Ściągnęłam ją oraz ukochaną parę jansów. Zeszłam ze stołka a z dołu wzięłam bieliznę i delikatnie przymknęłam drzwi garderoby. Oprócz wielkiej szafy w którym powinny być książki a nie ciuchy po prawej stronie była toaletka z perfumami. Nie używałam ich chyba że na jakąś wielką okazję. Ściany znów zaczęły mnie przytłaczać. Szybko się przebrałam w i wyszłam z pokoju. W salonie czekał już na mnie ojciec wraz z braćmi. Po kolei wchodziliśmy do kominka i krzyczeliśmy "Na Pokątną". Ja ostatnia musiałam iść z ojcem. Na Pokątnej było inaczej niż mi się wydawało. Pełno ludzi w różnych szatach. Raz czarnych, raz szarych innym razem czerwonych lub fioletowych. Lecz każdy kolor był stonowany i nie zauważyłam aż kanarkowej szaty czy też jaskrawo pomarańczowej. Stanęliśmy po środy ulicy. Moi bracia podbiegi przed siebie za to ja musiałam grzecznie iść za rączkę z tatą. Spojrzałam na niego oczami szczeniaczka z uroczą podkuwką.
- Możesz iść wybrać sobie sowę -podał mi pieniądze -I tylko proszę nie zgub się Evana.
Pobiegłam po zwierzaki. Chciałam wziąć do szkoły moją sunie jednak nie mogłam. Nagle ktoś szturchnął mnie łokciem i wepchał się w koleje. Prychnęłam urażona.
- Nie martw się to ślizgon oni zawsze tacy są -powiedział głos.
- A kim ty jesteś? -spytałam się i odwróciłam.
<Ktosiu?>

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Od Tony'ego cd Piper

- Masz trochę straszne przeżycia... - wzdrygnąłem się.
- Staram się za wszelką cenę o tym nie myśleć.
- Biedna jesteś. - Piper spojrzała na mnie ze zdziwieniem - No przecież ja też czasami wyrażam przejawy empatii.
Zaśmialiśmy się.
Ja naprawdę zacząłem jej współczuć (wiem, że to może dziwne, no bo ja i współczucie?). Gdybym przeżył to co ona byłbym kompletnie innym człowiekiem. Prawdopodobnie bał bym się wystawić nogę poza dom... A ona się trzymała. Musiała mieć naprawdę mocny charakterek. Z resztą... Co ja tak w kółko o niej myślę. Tylko Piper to, Piper tamto. Kiedy się jeszcze nie spotkaliśmy nie było osoby(oprócz mnie samego) o której myślałbym dłużej niż trzy minuty. Otrząsnąłem się. Może właśnie znalazłem przyjaciela? Spojrzałem w stronę dziewczyny. Była zamyślona i trochę smutna.
- Chodź - pociągnąłem ją za rękę - ja kupię te lody.


(Piper?) KOMPLETNY BRAK WENY!

Od Piper C.D. Alaine


- Aluś nie płacz -przytuliłam przyjaciółkę -Oczywiście że będziemy się przyjaźnić. Chodź by nie wiem co.
Dziewczyna zaniosła się jeszcze głośniejszym płaczem doprowadzając do tego że i ja zaczęłam płakać. W końcu stanęłyśmy na przeciwko siebie. Alaine miała zaczerwienione oczy i podrażnione od łez czerwone policzki. Bałam się jak ja wyglądałam po pewnie tak samo bądź gorzej. Chwyciłam moją przyjaciółkę za nadgarstek. Spojrzałam jej w oczy.
- Przyrzekam że zawsze będziesz moją przyjaciółką -powiedziałam -Nawet jeśli będziemy w dwóch różnych domach. Jesteś dla mnie jak siostra Aluś. I aż dziw że poznałyśmy się przez przypadek.
- Zniszczyłam ci koszulę -zaśmiała się. -Kiedyś będziemy się z tego śmiać.
- Teraz już się śmiejemy -uśmiechnęłam się i puściłam jej nadgarstek - Przyrzeknijmy razem. Że nawet w szkole będziemy przyjaciółkami na zawsze. Że razem będziemy się uczyć w bibliotece ale też będziemy mieli innych przyjaciół żeby nie było. Że razem będziemy siedzieć w ławce co oczywiste co nie?
- Tak. Przyrzekam -powiedziała z ręką na sercu i ja przyrzekłam.-A teraz nie mam co ze sobą począć. Rodzice mnie zabiją jak się dowiedzą gdzie jestem i jak się dowiedzą że uciekłam.
- Na razie przestań się denerwować.-poradziłam jej -Możesz chyba nocować przecież u cioci. Co nie?
- Chyba tak -uśmiechnęła się delikatnie
- Cytując moją ulubioną piosenkę "Don't worry, be happy" -zaśmiałam się
-"Don't worry, be happy " -powtórzyła po czym dodała - Masz racje. Co się przejmować. To już jest chore że mój ojciec tak nienawidzi dzieci z domieszką mugola. Przecież nie różnią się od zwykłych czarodziei.
- Ślizgonów z szajbą na punkcie czystości nigdy się nie zrozumie -zaśmiałam się -Mój dziadek od strony matki taki był do puki nie poznał mojego ojca i mnie. Lecz długo moja mama kłamała że związała się z czarodziejem jednak przyjął to dość... dobrze.
- Gregory Loony? -spytał Olivander a ja przytaknęłam -Tak. Ten to miał szajbę na tym punkcie ale i on raz zakochał się w mugolaczce. Jak to mówią nie ma rodziny czarodziei bez choćby jednej osoby z domieszką mugola. Ci co mówią że nie mają w ogóle mugoli w rodzinie musieli by spojrzeć na swoje drzewo a by odnaleźli parę osób.
- Tak. Ale moja babcia w końcu była czystej krwi -wzruszyłam ramionami -To moja mama zmieniła podejście do mugoli. Cała jego rodzina fascynuje się magią. Szczerze to był tu tylko raz ale nie lubi proszku fiu więc nie byłam z nim po książki. "Następnym razem" obiecał mi. Jednak chyba nie mam tak źle jak ty Aluś. Chodź przynajmniej masz ciotkę. Ja czasami nie widzę moich rodziców przez cały dzień. Widzę jak znikają rano do pracy kiedy wstaję i widzę jak wracają z niej kiedy kładę się spać. Jedyny dzień z nimi który pamiętam to wigilia lecz i z nią było różnie. Jednak na moje urodziny wyrywają się z pracy i budzą z tortem pod nosem i to się nie zmienia. Oczywiście ja nie narzekam bo przecież mogłam ich nie mieć. Co nie?
- Łoo -to jedyne co Aluś wydała z siebie -Niezły monolog. Skorzystam. A może byś tak razem ze mną u ciotki przenocowała? Przecież to jedna noc. A ciocia na pewno się zgodzi.
- Jasne tylko będę musiała przedzwonić bo inaczej to mnie mama ukatrupi -zaśmiałam się
<Aluś? Impreza u ciotki?>

niedziela, 3 sierpnia 2014

Od Alyss C.D. Marie

Pokiwałam głową. Lody-tak, to był wspaniały pomysł! Ale...
Popatrzyłam na moją mamę, wciąż pogrążoną w rozmowie z panią Gredrick, mamą Marie.
Machnęłam ręką.
-Okej. Chodźmy.
Razem z Marie zamówiłyśmy lody. Wybrałam moje ulubione, truskawkowe.
W tym momencie z powrotem, powolnym krokiem szłyśmy Pokątną do naszych mam, liżąc wyśmienite lody.
-Już niedługo zaczyna się rok szkolny-zaczęła moja towarzyszka.
-Nie mogę się już doczekać-podekscytowana wizją uczęszczania do Hogwartu, prawie krzyknęłam.
Marie wskazała na swoją mamę, która właśnie biegła w naszą stronę.
-Marie?! Gdzie wy byłyście?!-zdenerwowana złapała córkę za rękę.
-Niech się pani nie martwi.-Uniosłam w górę rożek-Byłyśmy tylko po lody-Uśmiechnęłam się.
Pani Grendick nie wyglądała na uspokojoną.
W tym momencie zauważyłam moją mamę.
-Alyss? Idziemy do domu.
-A-Ale mamooo...
Popatrzyłam ze smutkiem na Marie. Nie chciałam się żegnać z nową poznaną koleżanką.

<Marie?>

sobota, 2 sierpnia 2014

Od Alaine C.D. Piper

Tata w dalszym ciągu wygłaszał monolog i zaczął właśnie coś mowić o czystości krwi. Patrzyłam na Pipes i byłam kompletnie załamana. Była dla mnie taka miła, a ja tak ją witam w moim własnym domu. Nie potrafiłam nawet słowa z siebie wydobyć. Ręce zaczęły mi drżeć i powoli czułam, jak na oczy cisną się łzy. Ta sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Nagle usłyszała za sobą skrzypienie. Drzwi do mojego pokoju otwarły się na oścież, a w nich stanęła moja mama. Popatrzyłam na nią błagalnym spojrzeniem. Ona, jak zawsze, zrozumiała ten znak. Podeszła do ojca i szepnęła mu coś do ucha. Ja w tym czasie podeszłam szybko do Pip i korzystając, z najprawdopodobniej, ostatniej okazji szepnęłam jej do ucha: 
- Dziś u Olivandera o 17. 
Gdy wypowiedziałam ostatnią literę, ojciec odciągnął mnie od dziewczyny i nadal zdenerwowanym, lecz znacznie cichszym już głosem powiedział: 
- Myślę, że panna McAdams zasiedziałam się tutaj trochę. Mam jednak nadzieję, że poprawi ten karygodny błąd i jak najszybciej opuści dom czarodziejów CZYSTEJ krwi.
Piper powoli wstała i bez słowa wyszła z mojego pokoju. Wiedziałam, że najchętniej powiedziałaby jeszcze parę słów mojemu ojcu, ale zrezygnowała z tego. Wychodząc, posłała mi jeszcze smutne, zdezorientowane spojrzenie, po czym zamknęła drzwi. Serce ścisnęło mi się z bólu. Bałam się, że nie zrozumiała moich słów i z rożnych powodów nie przyjdzie dziś do Olivandera, a wtedy nasza przyjaźń stanie pod ogromnym, miażdżącym wszystko znakiem zapytania. Chciałam wyrwać się z uścisku ojca, ale on złapał mnie za rękę i surowym tonem rzekł: 
- A Ty dokąd? 
- Tato, Piper to moja przyjaciółka. Nie mogę jej tak po prostu zostawić. Nie mam żadnych koleżanek, a jedynym żywym stworzeniem, z którym mogę tu rozmawiać i przebywać, jest Dalia. Proszę, pozwól mi przyjaźnić się z Pip.
- Czy nie mówiłem ci już, że czystość krwi w naszej rodzinie jest priorytetem? Mugole nie mają prawa mieszać w sprawy magii, a ci, którzy się z nimi wiążą, to zdrajcy i obłudnicy, kpiący z prawdziwych czarodziejów. Zabraniam ci spotykać się z tą dziewczyną. Jest pół mugolem.
Spuściłam wzrok i usiadłam na parapecie. Wszystko, co mówił, to brednie. Bycie czarodziejem to dar, a nie dziedzictwo. Ciocia zawsze mi to powtarzała. Mimo że jest 'skażona', jak uważa mój ojciec, to świetna czarownica, lepsza niż ten gbur, mający obsesje na punkcie czystości krwi. Usłyszałam jak drzwi do mojego pokoju się zamykają. Szybko podniosłam się z parapetu i wyjęłam opasłą księgę zaklęć z półki. Chciałam poszukać zaklęcia, które pozwoli mi wydostać się z domu. Przewracałam kolejne stronice i w końcu odnalazłam to, czego szukałam. Wzięłam różdżkę, wyciągnęłam z szafy niebieską pelerynę i delikatnie pchnęłam drzwi. Wiedziałam, że po takiej awanturze ojciec wyjdzie do ogrodu, a mama zamknie się w sypialni, tak jak to zawsze bywało. Ostrożnie stawiałam nogi na stopniach. Po chwili byłam już na dole. Wyciągnęłam różdżkę zza płaszcza i cicho wypowiedziałam zaklęcie: 
- Accio proszek Fiu.
W jednej chwili mały woreczek wpadł mi w ręce. Pobiegłam do salonu, weszłam do kominka, wzięłam trochę proszku do ręki i rzekłam:
- Na Pokątną.
Zielone płomieni okryły mnie i chwilę potem wylądowałam przed sklepem z różdżkami Olivandera. Wbiegłam do środka i rzuciłam się staruszkowi na ramiona. W jednej chwili z moich oczu popłynęło morze gorzkich łez. Kiedy opanowałam emocje, opowiedziałam Olivanderowi wszystko, co stało się u mnie w domu tego dnia.
- Och, Alaine. Nie martw się drogie dziecko. Panna McAdams na pewno się tu zjawi, zobaczysz - pocieszał mnie. 
Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 17, a Piper nigdzie nie było. Nagle rozległ się dźwięk dzwonka, a w drzwiach stanęła Pip. Nie czekałam długo. Już po sekundzie rzuciłam jej się na szyję i znowu zaczęłam płakać.
- Wybaczysz mi, Pip? - zapytałam przez łzy.
< Pip? Dalej będziemy się przyjaźnić? >

Od Piper -c.d. Alaine

- Jasne. Chyba już załapałam o co cho -powiedziałam
Dziewczyna zaczęła tasować karty po czym zaczęła nam rozdawać. Gdy już nam wyłożyła karty zaczęłyśmy je błyskawicznie parować. Znaczy ja trochę wolniej ale co się dziwić skoro ja grałam w to do jasnej anielki pierwszy raz. W końcu Aluś wygrała a ręku trzymała ostatnią dwóję ja po sekundzie też ją miałam. Zaśmiałyśmy się. Pierwsza gra i nic nie wybuchło. Wyciągnęłam z kieszeni mój przenośny odtwarzać muzyki. Włączyłam muzykę.Nie byłam co miałam na tej kasecie bo tato zamówił mi mix moich ulubionych. Wzięłam jedną słuchawkę do ucha a drugą podałam Ali.
-I'm on the highway to hell.On the highway to hell. Highway to hell. I'm on the highway to hell -zaczęłam śpiewać a dziewczyna podniosła brew. -Piosenka moich rodziców. Uwielbiam ją!
Zaczęłam przewijać piosenki. Dziewczyna coraz to mocniej marszczyła brwi ale w końcu ją znalazłam.Była to piosenka Eurythmics która nosiła tytuł Sweet Dreams. Dziewczyna tym razem zmarszczyła nos. No nie dogodzę jej! Po niej włączyłam jej piosenkę Guns N' Roses. Żadnej poprawy. W końcu włączyłam ostatnią piosenkę przed klasyką. I zaczęłam ją nucić pod nosem. Na ustach Alusi odnalazł się uśmiech.
-Don't worry, be happy -zaśpiewałyśmy razem. Zaczęłyśmy się śmiać w niebo głosy. -To teraz ciacha!
Aluś podała ciacha a wzięłam jedno i spróbowałam. Było... BOSKIE! Nie mogłam zjeść tylko jednego więc zaczęłam się nimi prawie że opychać. Był to wyścig za ciachami. Gdyż bardzo szybko opróżniłam połowę talerza. Dziewczyna także się wzięła za ciacha i wtedy ktoś zapukał w drzwi. Wysoki mężczyzna wszedł do pokoju dziewczyny. Jego twarz była surowa ale w oczach kryła się troska.
- Tato -Ala prawie się zakrztusiła ciastkiem.-Wróciłeś wcześniej? Przedstawiam ci moją nową przyjaciółkę Piper. Jej rodzina ma czarodziei żeby nie było.
-Ale czy ja się pytałem jak ma na imię ?-spytał dość chłodno po czym dodał -A uściskać ojca po pracy nie łaska Alaine? Więc jakie jest pełnie twoje imię panno?
- Piper McAdams. Jestem córką Caroline Loony. -zagrałam moją jedyną kartą. Miałam nadzieje że nie zauważy nieczystości krwi u mnie.
- McAdams nie znam takiej rodziny czarodziei ale rodzinę Loony znam -powiedział -Twoja matka zna mnie i moją żonę ale przecież obydwoje pracujemy w ministerstwie czyż nie?
- Nie dziwię się że nie zna pan rodziny McAdams -powiedziałam a Ala otworzyła szeroko oczy i zaczęła energicznie zaprzeczać głową. Krzycząc bezgłośnie "NIE!" -Mój ojciec jest mugolem, Czirokezem a ja jestem pół krwi jednak, jestem wychowywana na czarodziejkę od urodzenia. Dlatego jeśli nie będzie chciał żebym się spotykała z pana córką a moją przyjaciółką to przepraszam ale to już się nazywa ...
- Pip NIE! -krzyknęła Ala a jej ojciec zmroził ją wzrokiem.
- Jak się nazywa panienko McAdams? -wysyczał przez zaciśnięte zęby. Odwróciłam oczy powinnam być pokorna w końcu nie byłam u siebie - Chciałaś powiedzieć rasizm? Wolę żeby moja córka zadawała się z osobami takimi jak ona a nie z pół krwi czy ,trzymają ją Boże w opiece mugolakami. Widać że to nie jest koleżeństwo. Koleżanka pokornie by nic nie mówiła, skłamała by bądź odeszła zostawiając moją córkę. Ty się przyznałaś i jeszcze mi postawiłaś co jest bezczelne z twojej strony gdyż nie jesteś u siebie.
<Alaine jak się to potoczy?>

piątek, 1 sierpnia 2014

Od Alaine C.D. Alexandra

- Jasne! Mówiąc szczerze, ja też bym chętnie coś przegryzła - zgodziłam się.
Pożegnaliśmy się z Olivanderem, a ja posłałam mu spojrzenia mówiące: 'Innym razem'. Przekroczyliśmy próg sklepu i chłopak zapytał:
- Masz w ogóle pojęcie, gdzie tu można cokolwiek zjeść?
- Powiedzmy, że jestem stałym bywalcem na Pokątnej. Chodź za mną - uśmiechnęłam się i skinieniem głowy wskazałam kierunek, w którym będziemy szli.
- Co miałaś na myśli mówiąc, że jesteś tu stałym bywalcem?
- Olivander, ten, u którego wybierałeś różdżkę, to przyjaciel mojej cioci. Często do niego przychodzę porozmawiać o Hogwarcie i nie tylko - wytłumaczyłam.
- Rozumiem. Tak w ogóle to jestem Alexander - przedstawił się.
- Ja mam na imię Alaine. Wszelkie skróty i zamienniki dozwolone - rzekłam z uśmiechem.
Alexander też się uśmiechnął i po chwili milczenia zapytał:
- Ty też dostałaś list z Hogwartu?
- Tak. Byłam nawet zaskoczona, ale mój tata uważa, że to było oczywiste, w końcu jestem czystej krwi - teatralnie przewróciłam oczami. Nie lubiłam, gdy tak mówił.
- Może opowiesz mi coś o sobie. Co lubisz robić? - zainteresowałam się.
- Przepadam za szkicowaniem. Fascynujące zajęcie przenosić to, co widzisz, na kartkę papieru. Czuje się wtedy tak, jakbym tworzył swoją własną, lepszą rzeczywistość.
- Też chciałabym umieć rysować, ale nie można mieć wszystkiego. Ja za to odnajduję spełnienie w książkach. Przenoszę wtedy w inne, fantastyczne miejsca. To jak darmowy wehikuł czasu.
Skręciliśmy w boczną uliczkę i stanęliśmy przed drzwiami, prowadzącymi do kawiarni.
- To tutaj. Zobacz, nawet udało nam się nie zgubić - rzekłam z uśmiechem.
Weszliśmy do środka i wtedy do naszych uszu wdarło się radosne brzęczenie wejściowego dzwonka.
- No to co, pączki? - zapytał Alex.
- Chętnie.
Podeszliśmy do kasy i zamówiliśmy dwa pączki z lukrem. Potem wyszliśmy z kawiarni i usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz. Jedliśmy w ciszy, a ja zastanawiałam się nad tym, jaki jest Alexander. Na pierwszym rzut oka powiesz: 'Otwarty chłopak'. Jednak gdy dłużej z nim pobędziesz, zauważysz, że mimo pozornek otwartości, otacza się pewną barierą. Nie jest do końca otwarty i mimo że odzywa się często, to najcześciej jego wypowiedzi są krótkie. Niekiedy mam nawet wrażenie, że trzyma mnie na dystans. W pewnej chwili zaintrygowała mnie jedna rzecz i nie potrafiłam o to nie zapytać.
- Alex, gdzie właściwie są teraz Twoi rodzice?
Chłopak przygryzł nerwowo wargi i przestał jeść. Wiedziałam już, że mimo pozornie nieszkodliwego sensu mojego pytania, nie powinnam była wypowiadać tego zdania.
< Alexander? >

Od Alexandra C.D. Alaine

- Skoczę po książki, a ty idź kupić różdżkę, dobrze?- spytała ciotka, gdy już znaleźliśmy się na Pokątnej. Jakby od niechcenia skinąłem głową i ruszyłem w stronę tłumu. Pełno tu było dziewczyn i chłopaków w moim wieku. Latali od sklepu do sklepu, a na ich twarzach widać było radość. No tak, normalnie mało kto cieszyłby się z pójścia do szkoły. Ale Hogwart...Hogwart to spełnienie marzeń każdego dzieciaka.
Po jakimś czasie trafiłem do sklepu z szyldem "Olivander". Powoli otworzyłem drzwi, nie chcąc robić hałasu, one jednak jakby na przekór musiały zaskrzypieć. Kiedy wszedłem do środka zobaczyłem wysokie półki, na których piętrzyły się pudełka, w których zapewne były różdżki. Czułem ich moc.
- Czego szukasz, chłopcze?- spytał starszy mężczyzna, który pojawił się znikąd. Uśmiechnął się dobrodusznie i, zanim zdążyłem odpowiedzieć, odwrócił się i zaczął szperać po półkach. W końcu wyciągnął jedno i podał mi je.
- 11 cali, wierzba, włókno ze smoczego serca- powiedział, gdy wyjmowałem różdżkę. Spojrzałem na nią, po czym wziąłem ją w lewą rękę i machnąłem lekko. W tym samym momencie wszystkie lampy w sklepie pękły z głośnym trzaskiem. Szkło gruchnęło o ziemię.
- Widzę, że niezbyt cię polubiła- usłyszałem głos za sobą. Obróciłem się i zobaczyłem szczupłą blondynkę o niebieskich oczach i jasnej cerze.
Wzruszyłem ramionami, odkładając różdżkę.
- Najwyraźniej nie jestem w jej typie. Pewnie woli brunetów- odparłem. Moją uwagę przykuło niewielkie, ciemnozielone pudełko, leżące nieopodal. Sięgnąłem po nie ręką i otworzyłem. Wyciągnąłem ją i obróciłem w rękach. Po chwili zastanowienia delikatnie machnąłem. Z końca różdżki wytrysnęły zielone iskierki, które później zamieniły się w motyle. Uśmiechnąłem się, zadowolony.
- Dziesięć i trzy czwarte cala, cis, włos z ogona testrala. Doskonały wybór- powiedział Olivander.
- A myślałam, że pomęczysz się troszkę dłużej- odezwała się dziewczyna. Zapłaciłem za różdżkę i skierowałem się w jej stronę.
- Przykro mi, że zawiodłem twoje oczekiwania- odpowiedziałem, a po chwili zastanowienia, dodałem.- Zjadłbym coś. Moja ciotka tak się spieszyła, że nie pozwoliła mi nawet śniadania zjeść. Pójdziesz ze mną?

<Alaine?>

Od Alaine C.D. Piper

Ostatecznie zrezygnowałam z kupionych słodyczy na przyjazd Pip i postanowiłam sama coś upiec. Skoro mama nie miała wobec tego żadnych obiekcji, nic nie stało mi na przeszkodzie. W całym domu roznosiła się woń dyniowych ciasteczek. Pachniały wspaniale. Jak na mój debiut kulinarny chyba aż za dobrze. Wyjęłam je ostrożnie z pieca i spróbowałam jednego. Wyszły idealnie! Nieskromnie powiem, że nawet mamy nie smakowały tak dobrze. Już miałam wyłożyć je na porcelanowy talerz, gdy usłyszałam pukanie do drzwi.
- W samą porę - pomyślałam, po czym krzyknęłam:
- Ja otworzę, to pewnie Pipes!
Podeszłam do wielkich drzwi i otworzyłam je powoli.
- No wreszcie! Ile mam tu stać Aluś? - rzekła roześmiana Pipes.
- Mnie też miło Cię widzieć Pip. Wchodź, zapraszam! - powiedziałam z uśmiechem.
Weszłyśmy do holu, gdzie mój nieco marudny gość ściągnął buty. Potem przeszłyśmy do kuchni, ponieważ chciałam dokończyć nakładanie ciastek na talerz. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy na blacie nie znalazłam idealnego wypieku.
- Mamo, gdzie się podziały ciastka? - zapytałam lekko zdenerwowana.
- Zaniosłam Wam do pokoju - odrzekła.
Kamień z serca.
- O jakich ciastkach mowa? - zainteresowała się Pipes.
- Upiekłam je specjalnie na Twoją wizytę. Moje ulubione. Chodźmy do mojego pokoju.
Wyszłyśmy z kuchni i skierowałyśmy swoje kroki na górę. Szłyśmy wzdłuż długiego korytarza, gdy nagle Pipes zapytała:
- Co to są za obrazy?
- To portrety moich przodków. Cały ród rodziny White na jednym korytarzu - ród czarodziejów i czarownic, w których żyłach nie płynie nawet kropla mugolskiej krwi, jak mawia mój ojciec. Wszyscy w Slytherinie, od wieków.
- A to co? - zapytała ponownie, wskazując na pustą ramę.
Przez chwilę milczałam, układając w głowie zdania w bardzo ostrożny sposób, po czym odrzekłam:
- To jest portret mojej ukochanej ciotki, a w zasadzie to rama przygotowana na jego namalowanie. Jakby ci to powiedzieć... U nas w rodzinie nie ma prawa... To znaczy... - zacinałam się.
- Spokojnie, wyluzuj. Wytłumaczysz innym razem. A teraz chodźmy już do Twojego pokoju - powiedziała niecierpliwiąc się okropnie.
Poprowadziłam ją do końca korytarza i otworzyłam drzwi.
- Oto moje królestwo.
Piper rozdziawiła buzię, jakby ziewała i mierzyła mój pokój wzrokiem.
- On jest nieziemski! - wykrzyknęła.
Weszłam do środka i po raz kolejny zilustrowałam, tak dobrze znany mi, widok. Na ścianach dumnie królował ciemno niebieski kolor. Po lewej stronie stało wielkie, zdecydowanie za duże, łóżko posłane piękną biało-niebieską poscielą. Na przeciwko można było dostrzec moją największą dumę - wielkie, mosiężne, wykonane z białego drewna i bogato zdobione regały, a na nich przeróżne egzemplarze książek do eliskirów, kiedy niekiedy przedzielone cynowymi kociołkami lub małymi figurkami kruków, sów czy orłów. Po prawej stronie stało biurko, również wykonane z białego drewna, a nad nim mój portret,którego tak nie lubiłam. Wyglądałam na nim zbyt dumnie i ponuro.
Przy ścianie z prawej strony stała biała, zdobiona szafa, gdzie trzymałam ubrania. Ostatnim elementem był biały kosz, stojący w rogu, gdzie trzymałam drobiazgi. Całości dopełniały niebieskie kwiaty, umieszczone na parapetach i stoliku nocnym. Miałam tu swoje ulubione miejsce - ogromny parapet, posłany białymi i niebieskimi poduszkami. Był stamtąd piękny widok na ogród. Cały pokój to nic nadzwyczajnego, zwykła codzienność i nuda, nie to, co w żywym i lekko chaotycznym, ale jednak urzekającym pokoju Pip.
- Siadaj na parapecie. Zagramy w moją ulubioną grę - powiedziałam i podeszłam do białego kosza, skąd wyciągnęłam stos kart.
- A jak się nazywa ta gra?
- Eksplodujący pasjans, ale uważaj! Można się trochę... pobrudzić - zaśmiałam się cicho.
- Masz ochotę zacząć? - zapytałam.
- Może najpierw Ty - odparła Pip.
- Dobrze, a więc gra polega na tym, by dobierać karty w pary. Trzeba to jednak robić szybko i rozważnie, bo inaczej czeka Cię, jakby to powiedzieć, niezbyt miła niespodzianka.
Rozłożyłam karty i zaczęłam błyskawicznie je parować, aż w końcu została ostatnia dwójka. Postanowiłam zrobić Piper psikusa. Celowo ociągałam się z dobraniem kart, aż w końcu zaczęły się trząść i wybuchły, opryskując nas brzydką mazią. Na twarzy Pip malowało się jednocześnie zaskoczenie i lekkie zniesmaczenie. Wpadłam w histeryczny śmiech i tym samym rozbawiłam koleżankę. Obie upadłyśmy na poduszki i śmiałyśmy się do rozpuku. Gdy w końcu się opanowałyśmy, wzięłam różdżkę i powiedziałam:
- Chłoszczyść!
Po chwili już wszystko zostało oczyszczone i po mazi nie było nawet śladu.
- Ej, też chce to umieć! - rzekła Pip.
- Za niedługo będziesz mieć okazję. Chcesz też zagrać? - zapytałam.
<Jak Pipes? Chcesz?>

Od Piper-c.d. Tony'ego

Uśmiechnęłam się głupkowato. Większość moich koleżanek miało fobie na punkcie brudu a ja wręcz przeciwnie. Uwielbiałam błoto i przygody lecz prawie w każdym miejscu widziałam gęste pajęczyny a na nich owłosione pająki. Moje koleżanki widziały nie drzewo a bród i zarazki a ja widziałam wspaniały cud natury na który można się wspiąć i podrzeć spodnie oraz jedne wielkie siedlisko pająków. Widziałam jak z jednej gałęzi sieć pajęczyn przywiązana jest do drugiej. Jak pająki i mrówki drepczą po nim. Mrówki to machnięcie ręką lecz gdy czuję pajęczynę między palcami to po chwili mój mózg jak by stwarza jego właściciela i czuję jak łazi mi po plecach.
- Rozumiem -próbowałam jakoś nie zapytać o to o co chciałam jednak byłam zbyt ciekawską osobą -A więc boisz się zapomnienia? Tego że kiedy umrzesz to po twoje śmierci w końcu o tobie zapomną. Ja widziałam jak żniwiarz w czerni zabrał mi dziadka na moich oczach.
Opuściłam wzrok a chłopak spojrzał na moje blizny. Chwyciłam je drugą ręką. "Pamiętaj zaatakował cię szop. Prawdy nikt znać nie powinien. Jeszcze pomyśli że jestem potworem." Uśmiechnęłam się specjalnie lecz ten uśmiech był tak bardzo udawany że nawet nie mógł ukryć tego co było widać w moich oczach które krzyczały. "Proszę nie pytają o blizny."
- Jak to widziałaś śmierć na swoich oczach? -spytał ze zdziwieniem. -I skąd masz te blizny?
- Nie ważnie -warknęłam i odwróciłam wzrok. Usłyszałam w mojej głowie "on ci zdradził czego się boi." -Ty zdradziłeś mi czego się boisz to ja ci opowiem skąd to mam bo to jedna historia. Tylko obiecaj że nikomu nie powiesz bo uduszę. Obiecujesz? -chłopak z ręką na sercu mi obiecał lecz ja nadal szukałam skrzyżowanych palców. Nie miał. - Miałam wtedy 6 lat. Wraz z moim dziadkiem szłam przez las. Opowiadał mi o dzieciach księżyca zamieszkujące te tereny. Za to ja robiłam różne sztuczki. Nie władałam nad magią. Nazwał mnie "Dzieckiem zorzy" gdyż jego rodzina wierzyła że zorza to magia i raz na całe pokolenie w ich rodzinie rodzi się "dziecko zorzy. Wtedy huknęło i zobaczyłam ich czarne peleryny. Tatarze na przedramieniu nie mieli masek. Wspięłam się na drzewo tak wysoko jak tylko mogłam. To był rozkaz. Nazwał ich "posłańcami diabła" a oni powiedzieli z kpiną "Tak jesteśmy nimi". Po chwili zielone światło trafiło go a ten padł na ziemię bez tchu. Powiedział jeden z nich "I widzisz dziadku w końcu się przymknąłeś". Potem odnaleźli mnie na drzewie... Przepraszam -wzniosłam oczy do nieba i zaczęłam nerwowo mrugać -Torturowali mnie zaklęciem niewybaczalnym a kiedy nadeszli moi rodzice jeden z nich drapnął mnie pazurami. Nigdy się nie dowiedziałam jak miał na imię. Lecz wiem tylko tyle że dzięki temu że tego dnia nie było pełni a nów to nie jestem potworem. Lecz gdyby ktoś inny mnie oto spytał powiedziała bym że mój dziadek zmarł na zawał a blizny mam od ataku szopa.
(Tony?)

Od Tony'ego cd Piper

Pomyślałem. Czy mogę jej tyle mówić? Czy jest osobą godną zaufania? Chyba jest...
- Ja... Nie boję się prawie niczego. Lubię adrenalinę i przygody. Może uznasz to za sprzeczne, ale to właśnie dlatego jestem jaki jestem. Bo ja - zawahałem się - boję się śmierci. Życie jest takie piękne, że jak ktoś odchodzi robi mi ciężko na sercu. A moje życie? Ja nie chcę go tracić.
Nastała grobowa cisza. Piper nad czymś myślała, a ja krzyczałem na siebie za to, że za dużo powiedziałem. Żeby dziewczyna zapomniała o tamtym postanowiłem przyznać się do mojej dziwacznej wady.
- A tak przy okazji to mam też fobie na punkcie kurzu i brudu.

(Piper?)